Dobiega końca Międzynarodowy Festiwal Kina Niezależnego Off Plus Camera. Co roku w krakowskich kinach, kawiarniach, klubach i muzeach odbywają się pokazy, spotkania z reżyserami i aktorami. Całe miasto oplakatowane, wszędzie o tym głośno. Nie da się przegapić. A jednak! Posiadam taką dziwną przypadłość (dotyczy to również World Press Photo), że zawsze wybieram się, ale jakoś nigdy mi to nie wychodzi. Potem pluję sobie w brodę, przeglądając program festiwalowy i bezskutecznie próbuję obejrzeć filmy, które niestety nie pojawią się standardowym repertuarze kinowym. W tym roku udało się!! Wprawdzie na jeden film, ale jestem strasznie zadowolona z mojego wyboru: Upstream Color w reżyserii Shane’a Carruth’a.
Upstream Color wybrałam głównie ze względu na reżysera i jego poprzedni film. Primer niezmiennie okupuje listy „mindfucking movies”, plasując się ścisłej czołówce. Po obejrzeniu przez co najmniej 2 dni siedział mi w głowie, prowadząc do niekończących się nocnych dyskusji i analiz. Wydawało mi się, że jestem przygotowana na kolejny film Carruth’a- skupiona, oczy szeroko otwarte, gotowa wyłapać każdy szczegół zawiłej fabuły. Oczywiście, moje doświadczenie z Primerem nic nie pomogło, kolejny raz zostałam totalnie zaskoczona. Zarówno przez fabułę, jak i przez cudowne, wręcz idealne ujęcia. Przekaz pozawerbalny, odniesienia do natury, muzyka.. To, co w niektórych filmach (przykładowo Drzewo Życia) sprowadziło produkcję do banału i wywołało konsternację widza, w Upstream Color zostało wpasowane perfekcyjnie.
Kris pada ofiarą eksperymentu, który sprawia, że w jej życiu następuje totalny reset. Traci pracę, znikają jej pasje i marzenia. Nowa Kris: patrząca pustym wzrokiem w szybę, bezradna, przestraszona. Przypadkowo poznaje Jeffa i nawiązuje się między nimi jakaś dziwna nić porozumienia. Im dłużej brną w związek tym bardziej ich wspomnienia, przeszłość przenika się. Nie wiedzą już co jest historią Kris, a co Jeffa. Targają nimi emocje, których nie są w stanie zrozumieć, ale też nie próbują ich wytłumaczyć. Pojawia się lęk i niepokój, potrzeba zdefiniowania. W końcu doprowadzona do skraju wytrzymałości Kris postanawia znaleźć jakiś punkt zaczepienia.
Ciężko zinterpretować Upstream Color i pewnie każdy zrozumie go na swój sposób. W moim odczuciu to film filozoficzny, egzystencjalny. Po ostatnim ujęciu zostajemy sami z bolesną świadomością, że bez tego co nas kształtuje, bez naszej przeszłości jesteśmy niczym biała karta. Człowiek odarty ze swojej historii, pasji, przyzwyczajeń. Bez konkretnych celów i aspiracji, dryfujący przez życie. Błoga bierność. Z drugiej strony widzimy ciągłą potrzebę definiowania się przez wspomnienia, poglądy i szaleństwo niewiedzy…
Przyglądając się rozwijającemu się uczuciu między Kriss i Jeffem, doświadczamy czystych, nieskażonych poglądami, przeszłością emocji. Są razem, ale ciężko stwierdzić dlaczego. Właśnie to uderza najbardziej- więź oparta na bezgranicznym zaufaniu, niewytłumaczalnym porozumieniu…
Mocny, trudny, melancholijny, zmuszający do myślenia. Dokładnie tego szukam w kinie.
P.S. Po pokazie na sali pojawił się Carruth. Dla fanów mam informację: następny film będzie bardziej „straightforward” 😉
Tytuł: Upstream Color
Reżyser: Shane Carruth
Obsada: Amy Seimetz, Shane Carruth
Produkcja: USA
Czas trwania: 96 minut
Gatunek: dramat, mindfucking