Przez ostatnie miesiące osiągnęłam apogeum unikania kuchni i gotowania. Nie był to do końca celowy zabieg, ale cała pasja i radość gotowania, sukcesywnie ze mnie wyparowuje. Wracając wieczorami z pracy najzwyczajniej w świecie, nie mam ochoty gotować. Dużo lepiej brzmi spacer z Nataszą czy kilka chwil ze znajomymi, choćby na słuchawce. Dodatkowo wisząca nad nami przeprowadzka i remonty, spychają tematy kulinarne na ostatnie miejsce. Nawet sobotnie powolne śniadania z aromatem kawy unoszącym się po mieszkaniu zaczynają odchodzić w zapomnienie. Przyprawy zalegają w słoikach i z dnia na dzień tracą aromat, „O chlebie” nawet nie napoczęta, a w menu króluje bób saute. Ewentualnie po portugalsku.
Z dawnych kulinarnych rytuałów, pozostał mi jeden niezmienny- spacer po targowiskach. W drodze do pracy mijam mój ulubiony Stary Kleparz.
I dzisiaj, zamiast przepisu, postanowiłam zabrać Was na spacer ze mną. Zdjęcia pochodzą z początku czerwca. Wolne przedpołudnie pozwoliło mi spokojnie przejść się po całym targowisku, zrelaksować się i poczuć lato. Stragany uginające sie od warzyw (na Kleparzu można znaleźć na prawdę wszystko). Nikogo nie zdziwi jak zapytacie o topinambur czy karczochy. Podobnie z przyprawami. Jest to wprawdzie tylko jedno stoisko, ale wybór przeogromny. Jeśli chcecie kupić tani sumak, gotowy za’atar, suszoną lawendę, stewie, wędzoną paprykę to koniecznie wybierzcie się na Kleparz.
Parę w dni w tygodniu spotkać można też słynne Oliwki etc. Przepyszne oliwki z różnych stron świata, suszone pomidory, pesto, hummusy. Można stracić fortunę, ale po te oliwki warto przyjechać nawet z drugiego końca miasta.
Będąc na Starym Kleparzu pamiętajcie koniecznie, by nie pomijać strefy z budkami. Jest tam pieczywo z Piekarni Mojego Taty, kawa z palarni Kelleran, domowe pierogi (niestety co najwyżej wegetariańskie). Możecie wyszukać też niezłe perełki kuchni włoskiej czy węgierskiej. Ostatnim odkryciem (z owej budki węgierskiej) jest papryka i ogórek faszerowane… kapustą kiszoną. Dziwne, ale smaczne!