W drodze na Słowenię (cel tegorocznych wakacji) zatrzymaliśmy się na jeden dzień w Wiedniu. Była to moja pierwsza dłuższa wizyta w tym mieście, chociaż gdy snuliśmy się uliczkami wokół centrum miałam nieodparte wrażenie, że już tutaj kiedyś byłam. I są trzy opcje: albo naprawdę byłam w Wiedniu i tego nie pamiętam, albo miałam przedłużone deja vu, albo po prostu Wiedeń swoim budownictwem przypomina jakieś inne miasto. Zagadka pozostaje nierozwikłana.
Do Wiednia dotraliśmy wieczorem i udaliśmy się prosto pod couchsurfingowy adres, gdzie ugościł nas pewnien wegański Austriak.
Mieliśmy okazję spróbować jednego z tradycyjnych dań w wersji wegańskiej. Nasz gospodarz przygotował dla nas knedle! Z tego co udało mi się znaleźć na temat kuchni austriackiej, danie które jedliśmy można by nazwać knedlami po wiedeńsku, z tym, że nasze były bez farszu.
Knedle zaskoczyły mnie po pierwsze swoją wielkością- piłki tenisowej. Pod drugie składem, gdyż główną rolę gra czerstwe pieczywo. Dodatkowo (w wersji wegańskiej) dodaje się mleko sojowe, przyprawy i pietruszkę. Uformowane „ciasto” gotuje się.
Smak nietypowy, danie bardzo sycące z bardzo dobrym sosem pieczarkowym. Knedle po wiedeńsku zdecydowanie mnie zaciekawiły (szczególnie to czerstwe pieczywo) i na pewno kiedyś spróbuje je zrobić w domu.
Na drugi dzień zostaliśmy ugoszczeni wegańskim śniadaniem, przy którym odbyliśmy rozmowę na temat dostępności różnego rodzaju produktów dla wegan. Jak nie trudno się domyślić, sytuacja w Wiedniu ma się o niebo lepiej niż w Polsce. Zresztą mieliśmy okazję spróbować na śniadaniu- wędlin, serów, majonezu itd. I nie nie trzeba odbywać specjalnej wyprawy po te produkty.
Najbardziej zapadła mi w pamięć czekolada z mleka ryżowego, której niestety nie udało się nam spotkać w wiedeńskich sklepach.
Po śniadaniu ruszyliśmy w drogę, czyli najpierw do Wesołego Miasteczka, o dość złowieszczo brzmiącej nazwie Prater. Podsumowując: nie jestem stworzona do rollercoaster’ów.
Następnym celem była księgarnia z książkami kucharskimi Babette’s przy Am Hof 13 . Nie było łatwo jej znaleźć, ale pomimo kilkunastu minut błądzenia wśród uliczek w centrum miasta, było warto.
Księgarnia to Mekka dla fascynatów kulinarnych! Mnóstwo książek w języku angielskim. I oczywiście osobna półka na książki wegańskie i wegetariańskie, przy których spędziliśmy sporo czasu.
Spodobał mi się również dział z książkami kucharskimi sezonowymi, na których odnalazłam moją ulubioną, cudownie wydaną „Warzywa Pana Wilkinsona.”
W sklepie oprócz książek znajdują się również przyprawy, w małych metalowych opakowaniach lub na wagę. Było ich mnóstwo, nawet poszukiwana przeze mnie ajwain. Niestety ceny nie były najniższe.
Przyprawy możecie sobie popodziwiać tutaj.
Z księgarni wyszłam z nowym kulinarnym nabytkiem, opasłym tomiszczem „Big Vegan”! Zdecydowanie miejsce warte odwiedzin i na pewno wrócę do Babette’s.
Z długiej listy wegańskich miejsc do zobaczenia (Happy Cow) w końcu zdecydowaliśmy się na wegańską pizze. Dowiedzieliśmy się o niej od naszego couchsurfingowca i postanowiliśmy, że co jak co, ale pizzy z wegańskim serem nie możemy odpuścić.
Wybraliśmy się do Pizzakeller przy Kaisermühlendamm 53. Pizzeria ta należy do sieci Pizza on Tour, która właśnie ma w swojej ofercie pizze z wegańskimi serami. Z tego co się dowiedzieliśmy na pewno taką pizzę można jeszcze zjeść w Cara Mia na Pragerstrasse 65.
Zamówiliśmy 3 pizze, które okazały się ogromne, więc dojadaliśmy jej jeszcze przez cały czas. Wybór pizz wegetariańskich był dość spory (około 8 pozycji).
Najlepszą okazała się pizza z karczochami i grzybami. Świetnie było czuć ser i sos.
Pozostałe dwie były też całkiem niezłe, z tym, że moim zdaniem było na nich za dużo kukurydzy, która trochę przytłaczała smakiem.
Nie mniej jednak szparagi, karczochy i oliwki to świetne zestawienie na pizze. A szpinak i pomidory smakuję również całkiem nieźle. Ciasto było przepyszne!
Cena jednej pizzy to około 7-10 euro plus 1 euro za ser wegański.
Pizza z wegańskim serem była miła odmianą!
Na koniec kilka słów o dostępności produktów wegańskich w sklepach.
Praktycznie w każdym sklepie samoobsługowym (nwet w tych mniejszych) był szeroki wybór jogurtów, zarówno w małych i dużych opakowaniach. Dominowały firmy Joya i Alpro. Ceny podobne jak w Polsce.
Dodatkowo wszędobylskie wafelki z wegańskim składem.
Były też różnego rodzaju substytuty mieś- wędliny, kiełbaski w niskich cenach (ta na zdjęciu to koszt poniżej 1 euro).
Mniej dostępne były sery wegańskie, które raczej można spotkać w większych sklepach. Tam też znaleźć można większy wybór gotowych produktów wegańskich, wędlin, tofu, margaryny itd.
Ser na zdjęciu był jednym z lepszych jakie jadłam, ale ponieważ głównym składnikiem tego wyrobu jest olej, to taki produkt w mojej kuchni nie zagości na stałe.
Jako, że nie jestem fanką zamienników wegańskich to jedyną rzeczą którą im zazdroszczę to tak szeroki wybór i dostępność jogurtów, szczególnie naturalnych.
Przy następnej wizycie w Wiedniu planuję odwiedzić piekarnię witariańską i wegański sklep, chociaż podobno ceny tam są zatrważające.
Pingback: Słowenia analogowo | new.readeat.pl()