Zawsze z niecierpliwością wyczekuję nowego filmu Woody’ego Allena. Nigdy nie wiadomo czym tym razem reżyser nas zaskoczy. Czy będzie to wyśmienite, niezapomniane dzieło czy trochę mniej spektakularna, ale ciągle allenowska historia. Po delikatnie mówiąc, mniej wyśmienitym „Zakochani w Rzymie”, przyszedł czas na „Blue Jasmine”. Interesujący trailer i spływające zewsząd pozytywne recenzje były dla mnie zapewnieniem, że tym razem czeka na mnie typowo allenowski film. Genialny, przywołujący wspomnienia dawnych produkcji.
Po wizycie w kinie zaczynam się zastanawiać czy to moje rozumienie słowa „allenowski” jest spaczone czy może autorzy recenzji nie do końca pamiętają starsze filmy Woody’ego?
Główną bohaterką jest pretensjonalna, łaknąca bogactwa i wpływowych przyjaźni Janette. W zasadzie to Jasmine, bo przecież tak wyjątkowa osoba, obracająca się w najwyższych sferach nie może mieć tak zwyczajnego imienia. Jej wspaniały, obrzydliwie bogaty mąż spełnia jej każdą zachciankę.
Jasmine lata tylko pierwszą klasą, nosi ubrania od projektantów i pija tylko martini. Udziela się społecznie i wydaje wystawne przyjęcia dla przyjaciół.
Ale jej idealne życie legło właśnie w gruzach. Hal okazał się oszustem, a cały majątek przejął Wujek Sam.
Jasmine spłukana, ale wciąż podróżująca pierwszą klasą z torbami LV, przybywa do San Francisco, by zamieszkać u swojej siostry.
Ginger, to kompletnie inna osoba i chociaż w przeszłości ich relacje były kiepskie, to Ginger postanawia pomóc siostrze stanąć na nogi.
Nie będzie to łatwe zadanie, bo Jasmine nie tylko nie ma pieniędzy, ale też przeżyła nerwowe załamanie. Popija prozac alkoholem, a na ulicy mamrocze pod nosem sama do siebie. Nie jest dobrze.
źródło: smartfilm.blogspot.com
Fabuła w zasadzie typowa dla Allena. Bohaterowie jego filmów zazwyczaj balansują na granicy załamania nerwowego. Akcja płynie dość powolnym tempem. Czas teraźniejszy przeplata się z retrospekcjami Jasmine.
Dzięki nim poznajemy powoli nowe fakty z życia Jasmine, Hala i Ginger.
Gra aktorska standardowo na wysokim poziomie. Z wyśmienitą, ponoć oskarową kreacją Blanchett.
Allen jak zwykle świetnie piętnuje podziały klasowe, wyłapując słabości i śmieszności w każdej z warstw społeczeństwa. Zadufani bogacze muszą nauczyć się egzystować z chaotycznymi i głośnymi sprzedawcami i mechanikami. Idealnie uwypukla stereotypy i bezlitośnie je wyśmiewa.
Czy więc powstał kolejny genialny film?
Niby tak, a jednak dla mnie to nie było to. Na próżno szukałam tego „allenowskiego klimatu” podkreślanego przez wszystkich.
Jest to film dobry, zresztą zawsze ciężko przychodziła mi krytyka Allena. Blanchett świetnie odegrała rolę Jasmine.
Ale to właśnie postać Jasmine najbardziej nie pasuje mi do klimatu, którego szukam w filmach tego reżysera.
Jego postacie, zwykle neurotyczne posiadają, tę ukochaną przeze mnie umiejętność autoanalizy. Potrafią z siebie żartować, mają dystans. Zazwyczaj dużo mówią, są barwne, inteligentne.
Jasmine natomiast to osoba głęboko zaburzona, bez zdolności do analizy własnego stanu. Zupełnie niezdolna do kontroli własnego życia, ufiksowana na przeszłości, żyjąca złudzeniami.
Rozumiem, że Allen tym razem chciał pokazać coś mocniejszego niż znerwicowanych mieszkańców Manhattanu, szukających ratunku w psychoterapii.
I jakkolwiek w przypadku postaci Marii Eleny w Vicky Cristina Barcelona wyszło mu to znakomicie, tak w „Blue Jasmine” zupełnie mi ten pomysł nie podszedł.
Dla mnie film jest zupełnie NIE allenowski, ciężko mi znaleźć podobieństwa między starszymi produkcjami. Zabrakło mi jego charakterystycznej konstrukcji postaci, typowego dla Woody’ego poczucia humoru.
Nie zatraciłam się podczas oglądania, film nie wciągnął mnie bez reszty. Był dobry, w nieco inny stylu do którego przywykłam. „Blue Jasmine” jest zupełnie czymś nowym w karierze Allena, nieco bardziej poważnym, smutnym i mocno depresyjnym.
Dlatego nie mówię nie i myślę, że warto wybrać się do kina.
Tytuł: Blue Jasmine
Reżyser: Woody Allen
Obsada: Cate Blanchett, Sally Hawkins, Alec Baldwin, Bobby Cannavale
Produkcja: USA
Czas trwania: 98 minut
Gatunek: dramat
źródło: kcur.org