Początkowo nie planowałam wpisu kulinarnego z Mediolanu. Polecieliśmy spontanicznie, na kilka dni, bez konkretnych planów. Chcieliśmy zapoznać się z miastem, poczuć klimat i zweryfikować negatywne opinie, jakoby w Mediolanie nie warto pozostać dużej niż jeden dzień. Kulinarnie, poza wizytą w restauracji Joia nie mieliśmy nic sprecyzowanego, więc nie sądziłam, że będzie o czym pisać. Jednak mieliśmy dużo szczęścia, jeśli chodzi o kulinaria. Miejsca, które odwiedzaliśmy, rozpieszczały nasze kubki smakowe (co mogliście zaobserwować na Instagramie). Tam też padły pytania o wegański przewodnik, bo całkiem sporo z Was ma w planach wyjazd do Mediolanu.
Nie pozostało mi nic innego, jak zebrać wszystkie spożywcze perypetie i opisać je tutaj. Mam nadzieję, że przydadzą się Wam podczas Waszej wyprawy. Mogę również śmiało powiedzieć, że nie musicie być roślinożercami z krwi i kości, żeby docenić smaki wegańskiego Mediolanu. Bo co tu dużo mówić, kuchnia roślinna w Mediolanie po prostu wymiata.
Podczas pisania tej relacji, okazało się, że mam całkiem sporo do przekazania. Podzieliłam opis na dwie części, żebyście nie znudzili się w trakcie moich kulinarnych dywagacji. Nie znajdziecie tutaj przewodnika po zabytkowych miejscach i muzeach, skupiłam się w głównej mierze na jedzeniu.
Smakuj wegański Mediolan, część pierwsza
- Bergamo
- Rowerem po Mediolanie i zieleń miejska
- Mediolan, China Town
- Eataly
- Speciality coffee i NAVIGLIO Grande
- Fodazione Prada
Smakuj wegański Mediolan, część druga (in progress…)
Bergamo
W samym Mediolanie spędziliśmy około 2,5 dnia. W dzień przylotu zrobiliśmy krótki przystanek z noclegiem w Bergamo. Spacerując po wąskich uliczkach, pośród charakterystycznej zabudowy można było poczuć ten upragniony przez wszystkich turystów klimat małych włoskich miasteczek. I choć Bergamo urzeka krętymi brukowanymi uliczkami, kolorowymi okiennicami i balkonami wypełnionymi roślinami, to w sobotni wieczór nie ma mowy o sielskiej atmosferze. Rynek tętni życiem, bo do miasteczka zjeżdżają się ludzie z całej okolicy, co oczywiście ma swój urok, ale też znacznie utrudnia kulinarne poszukiwania. Restauracje i kawiarnie wypełnione były po brzegi, przed lokalami ustawiały się kolejki. Miasteczko obudziło się do życia.
Zauroczeni klimatem Bergamo, postawiliśmy sobie za cel kolację w stylu włoskim. Klucząc i błądząc, przypadkiem trafiliśmy na restaurację, zupełnie poza zasięgiem tłumu. Na końcu wąskiego przejścia ukrywała się restauracja o najdziwniejszym wystroju, będący połączeniem inspiracji z Włoch i Indii. No risk, no fun. Zasiedliśmy w sali wypełnionej lustrami, lampionami i ciężkimi meblami, eklektyzm na 100%.
Na szczęście nasz posiłek, rozwiał wszelkie wątpliwości co do słuszności wyboru. Tego wieczoru na naszym stoliku królowała pyszna prostota. Focaccia z rozmarynem i solą morską, klasyczna marinara i genialnie przyrządzone karczochy ( z oliwą i czosnkiem). Smak, który pozostanie ze mną na długo, i do którego będę wracać. Bergamo, już zawsze będzie mi się kojarzyć ze smakiem karczochów.
Ciccio Passami L’Olio; Via Sant’Alessandro, 24, Bergamo MAPA
Rano, przed wyjazdem do Mediolanu, w poszukiwaniu kawy, zajrzeliśmy do kawiarni Pasticceria Sweet Irene. Byliśmy tam pierwsi, ale już kilka minut później wszystkie stoliki były zajęte. Kawiarenka urządzona w stylu pin-up, z mnóstwem herbat, akcesoriów do parzenia, pieczenia, książek kucharskich. Menu aż pękało od roślinnych opcji, w zasadzie chyba wszystkie dania były bezmięsne, przygotowane z ekologicznych składników. A przecież wpadliśmy tylko na kawę. Skończyło się na granoli z jogurtem roślinnym, kanapce (składu, której nie pamiętam) i cieście z jabłkami z sosem z migdałowo-pomarańczowym? (najlepszy!). Nic dziwnego, że pełno tu localsów, bo wypieki są wyśmienite. W zasadzie najmniej przypadły nam do gustu kawy. Na koniec zapakowaliśmy do plecaków po brioszce i ruszyliśmy do Mediolanu.
Pastticeria Sweet Irene, Via S. Orsola 22, Bergamo FB MAPA
O rowerach i miejskiej zieleni
Po Mediolanie poruszaliśmy się rowerami miejskimi. Wystarczy zainstalować aplikację na telefonie, wykupić abonament (4,5 euro/dzień lub 9 euro/tydzień) i odebrać rower z jednej z wielu stacji. W ramach abonamentu pierwsze 30 minut jeździ się za darmo, potem można wymienić rower (5 minut przerwy) albo dopłacić 0,5 euro za kolejne 30 minut. Dzięki rowerom udało nam się zobaczyć sporą część Mediolanu, natomiast sama jazda nie zawsze była przyjemna. Niektóre trasy w godzinach popołudniowych mogą dostarczyć sporej dawki emocji, szczególnie że ani kierowcy samochodów, ani jeżdżący na skuterach niezbyt rygorystycznie trzymają się przepisów. W tym miejscu chciałabym przeprosić za moje dotychczasowe utyskiwania na jazdę rowerem w Krakowie. Jest super!
Mimo to, polecam rower w Mediolanie, bo przez większość czasu jazda przebiegała przyjemnie i bezproblemowo.
Jeżdżąc rowerem znacznie szybciej zaczynasz poznawać miasto, wracając kilka razy do tych samych miejsc, odkrywasz nowe szczegóły. Jeździliśmy sporo po parkach i terenach zielonych, których w Mediolanie jest mnóstwo. Pierwszą rzeczą, która przykuła naszą uwagę, gdy wyszliśmy z dworca, był olbrzymi blok, cały pokryty zielenią. Praktycznie na każdym balkonie i tarasie, w restauracjach i sklepach pełno było roślin. Plantpower! Już zaplanowaliśmy zazielenienie naszego mini balkonu! Gołębie, które okupują nasz balkon, na pewno też się ucieszą.
Mediolan, Chinatown
Pierwszym celem kulinarnym w Mediolanie było Chinatown. Wizualnie nic powalającego, gdyby nie szyldy i okazjonalne dekoracje, można by było nie zauważyć, że jesteśmy w chińskiej dzielnicy. Przechadzając się główną uliczką, mijamy sklepy odzieżowe, genialnie wyposażone markety z żywnością (od przysmaków chińskich, przez Japonię, Tajlandię, a skończywszy na Indiach) i mnóstwo, mnóstwo restauracji.
Wchodząc do chińskiego spożywczaka, można przepaść na dobre. Poza tofu, fake meatami, przyprawami, mrożonkami, znajdziecie też świeże warzywa, słodkości, a nawet kosmetyki. Gdybym mieszkała w Mediolanie, byłabym ich stałym klientem.
Dla fanów tofu (choć może i dla zagorzałych przeciwników też) polecam wizytę w małym sklepiku Da Zhonga, w którym można kupić tofu w różnych smakach i kształtach. Nam najbardziej posmakowało w wersji pikantnej. Każdy rodzaj tofu ma podany skład (po włosku i chińsku). Jeśli ten sklep nie przekona Was do tofu, to już chyba tylko wycieczka na Daleki Wschód.
DA ZHONG, FORMAGGIO DI SOIA, VIA PAOLO SARPI 4, Mediolan MAPA
Restauracje oferują podobne menu, więc polecam iść za intuicją. Na szybko możecie złapać pierożki czy bao na wynos z małych knajpek, gdzie w trakcie oczekiwania można poobserwować, jak kucharze uwijają się w kuchni. My wstąpiliśmy do przypadkowej restauracji, stęsknieni za smakiem pak choi. Ponownie wygrały proste smaki, choć z innego regionu świata: pak choi z shiitake, aksamitne tofu w lekko pikantnym sosie z grzybkami oraz pierożki z kapustą pekińską i makaronem vermicelli.
Takie dzielnice lubię najbardziej. Przejeżdżasz kilka przecznic i wpadasz od razu w zupełnie inny krąg kulinarny. Oczywiście w mediolańskim China Town nie brak również wpływu kuchni włoskiej, bo w menu możecie trafić też na włoskie inspiracje. Nie próbowaliśmy. Taki fusion to jednak mogłoby być odrobinę za dużo. Do Chinatown na pewno jeszcze wrócę, w końcu nie zdążyłam solidnie przejrzeć wszystkich spożywczaków!
Chinatown, zacznij od głównej ulicy via Paolo Sarpi
Eataly
Drugi dzień rozpoczęliśmy od nieplanowanej wizyty w Eataly. Akurat wymienialiśmy rowery w okolicy i postanowiliśmy rzucić okiem. Nastawieni nieco sceptycznie, w końcu włoskie produkty można kupić wszędzie, wkroczyliśmy do środka. Sklep wyposażony oczywiście świetnie, ale myślę, że większość rzeczy można dostać też w innych miejscach, w niższych cenach. Na miejscu jest piekarnia, kawiarnia i mój ulubiony dział z książkami kulinarnymi. Po krótkim przeglądzie znalazłam dwie pozycje, które zdecydowanie kiedyś pojawią się na mojej półce („Raw”, wydawnictwa Phaidon oraz „Vegetables” Antoniego Cartluccio).
W piekarni złamaliśmy się i spróbowaliśmy, a raczej pochłonęliśmy całą gigantyczną foccacię z pomidorkami koktajlowymi. Pyszna. Na pewno jedna, z lepszych jakie jadłam.
Eataly, Piazza Venticinque Aprile 10, Mediolan MAPA
Speciality coffee i NAVIGLIO Grande
Kolejnym celem była kawiarnia ze speciality coffee. Od dobrych kilku lat rzadko pijemy inną kawę niż parzoną alternatywnymi metodami. We Włoszech, królestwie espresso, gdzie nie łatwo znaleźć kawę speciality, dostosowaliśmy się do panujących trendów i większość czasu popijaliśmy espresso.
Kawy nigdy za mało, pojechaliśmy więc do Taglio, kawiarni/mini restauracji, ale też przestrzeni do pracy i sklepiku z akcesoriami do parzenia. Jeśli chodzi o kawę speciality dostępne były tylko trzy, znacznie więcej tych do ekspresu. Atmosfera i wystrój bardzo na tak, po przekartkowaniu menu pod kątem diety wegańskiej raczej przeciętnie, ale kawa i wino dobre. Każda metoda alternatywnego parzenia opisana w karcie, jak i profil smakowy kaw (tylko po włosku).
Taglio, VIA VIGEVANO 10, MILAN FB MAPA
Po kawie powłóczyliśmy się jeszcze po okolicy Naviglio Grande, która do złudzenia przypomina główną uliczkę Lublany ciągnącą się po obu stronach rzeki (choć ta dzielnica nazywana jest raczej Małą Wenecją). Dominują to kawiarnie i restauracje, ogólnie wokół kanałów tętni życie. Poszukiwaliśmy również targowiska Mercato Metropolitano, nie udało się, najprawdopodobniej już nie istnieje. Jeśli planujecie się tam wybrać sprawdźcie wcześniej, kiedy odbywają się pchle targi lub wystawy kwiatów.
FOdazione Prada
Fodnazione Prada to przestrzeń artystyczna składająca się z kompleksu 10 budynków zaadaptowanych ze starej gorzelni. Projekt wykonany z dbałością o najmniejszy detal, nawet będąc w toalecie zastanawiasz się, czy to przypadkiem nie jest kolejna instalacja. Minimalizm w najlepszym wydaniu. Całości dopełnia Bar Luce, kawiarnia zaprojektowana przez Wesa Andersona. Potwierdzam, totalnie w jego stylu.
Najbardziej polecałabym (niestety wystawa trwała tylko do 9 kwietnia) Extinct in the Wild Micheala Wanga. I oczywiście Dom Strachów z pracami Roberta Gobera i Luisa Burgeois’a. Warto, bardzo warto, choćby nawet dla samego Domu Strachów.